środa, 8 lipca 2015

Rozdział 7



    **Rose**


Zakapturzona postać stanęła na przeciwko mnie. Nie widziałam jego twarzy, było zbyt ciemno. Patrzyłam się na niego z pytającym wyrazem twarzy,  w końcu ściągnął kaptur a moim oczom ukazał się. Liam Payne jeden z przyjaciół Tommo. Co on tu robi?  Podszedł bliżej i usiadł obok mnie.
   - yyy co ty tu robisz?-zapytałam w końcu
   -Nie możesz się z nim spotykać
   - Co? z kim?
   -Z Louis'em-oznajmił po chwili.
   -Kim ty jesteś żeby zabraniać mi takich rzeczy? Nie zabronisz mi tego, szkoda Twojej fatygi-Odpowiedziałam wstając 
Chciałam wejść już do domu, ale złapała mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
   -Nie znasz go tak dobrze jak ja, nie wiesz jaki jest. Chciałem żebyś u nikła nie potrzebnego bólu i rozpaczy  po nim. Ale jak widać sama się  do tego pchasz- oznajmił puszczając mnie
    -Mów sobie co chcesz to moje życie i moja sprawa co będzie się w nim działo. W ogóle on wie, że tu przyszedłeś?-zapytałam
   -Nie i lepiej żeby się o tym nie dowiedział ani ode mnie ani od Ciebie- oznajmił mi i poszedł w swoją stronę.
  
Okey to było dziwne nawet jak na przyjaciela Tomlinsona. 
Pokręciłam głową i weszłam do środka. Stanęłam w progu kuchni, Jonathan robił coś do jedzenie. Odwrócił się do mnie, z uśmiechem na twarzy.
   -Będziesz coś jadła?-zapytał
   -Wiesz nie jestem głodna, idę do siebie- oznajmiłam a jego uśmiech zszedł z twarzy.

Położyłam się na łóżku, i zaczęłam myśleć o co dokładnie mogło chodzić Liam'owi. Co miał na myśli, że Lou mnie zrani? Tyle myśli mam w tej głowie a połowa to jakaś głupota. Chciał mnie ostrzec ale po co? I czy Louis mógłby mnie zranić?  Nie chcę już o tym myśleć, mam gdzieś to co mówił mi Payne,  Przekręciłam się na drugi bok i powoli zasypiałam.

  **Rano**

  -Jonathan, rusz tą swoją dupę, ile można czekać aż się ubierzesz? - wykrzyczałam stojąc przy drzwiach.
  - No już idę, nie wydzieraj się tak-powiedział schodząc ze schodów. 
Prychnęłam i wyszłam ze środka, wsiadłam do auta a za mną brat. 
Jechaliśmy do szkoły w ciszy.
 Gdy auto zatrzymał się pod szkołą, chciałam wysiąść i pójść w kierunku wejścia ale Brat załapał mnie za rękę.
   -Mam po Ciebie przyjechać?-zapytał
   -Jakbyś mógł to tak-oznajmiłam
   -Rose uśmiechnij się- powiedział i uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam ten gest i wyszłam kierując się do drzwi.
Przy drzwiach stał Louis ze swoimi przyjaciółmi, nie zabrakło także Liam'a. Spuściłam wzrok z całej paczki i weszłam do środka, nie wiem dlaczego odwróciłam się, by zobaczyć czy nadal wlepia we mnie swój świdrujący wzrok.  Za jego wzrokiem powędrował Louis, uśmiechnął się do mnie, zrobiłam to samo i poszłam do klasy. W środku prawie nikogo nie było, oprócz chłopaka na końcu i dwóch dziewczyn z przodu zajętych sobą,

Wzruszyłam ramionami i zajęłam swoje miejsce. 
Do klasy wszedł Brook, jego wzrok  od razu powędrował na mnie. Przeszedł przez klas i stanął na przeciwko mnie.
   -No hej Rosi- powiedział
   -Czego ty ode mnie chcesz?-zapytałam
   -Chcę Ciebie- powiedział oblizując usta, aż mi się na wymioty zebrało
   -Odejdź zostaw mnie w spokoju, to co było nie wróci juz. Popełniłam najgorszy błąd, że byłam z Tobą. Nie chcę mieć już z Tobą nic wspólnego.- oznajmiłam
   -Nie doczekanie Twoje.AA zapomniałem ty wolisz tego swojego Louis'a, tego z ośrodka dla trudnej młodzieży. Ty nawet o tym nie wiedziałaś prawda?- powiedział z chytrym uśmieszkiem.
   -Co ty pieprzysz?- zapytałam
   -Spytaj się swojego Lou, pa kochanie-powiedział i odszedł od ławki odsłaniając Louisa, pewnie to wszystko słyszał. Przeszedł koło mnie, usiadł do ławki.   
Jedno mnie zastanawiało czy to co powiedział Brooks jest prawdą czy kłamstwem?  Jaki znowu ośrodek nie wyobrażałam bym tam sobie Tommo.
    -Rose?-usłyszałam za sobą
Odwróciłam się do niego i czekałam aż coś powie.
    - Możesz mi powiedzieć, co on ci mówił?- zapytał się i spojrzał na Brooksa.
    -Nic mi nie mówił, nie masz się o co bać czy coś- oznajmiłam i odwróciłam się. 
Usłyszałam jak mruknął coś pod nosem, i dalej już nic do mnie nie mówił. 

~W drodze do domu~

Szłam tą samą drogą do domu, w moich uszach dudniła głośna muzyka. Ale to i tak nie zagłuszało moich myśli o Louis'ie. Po tym jak Brooks coś mi nagadał o nim on w ogóle był jakiś nie obecny. Nie odzywał się do mnie, był tylko zamyślony. Nie zwracał uwagi na wszystkich i co się dookoła dzieję. Próbowałam nie myśleć o tym, ale jakoś nie mogłam przestać. 
Na swoim ramieniu poczułam kogoś dłoń, i mocne szarpnięcie do tyłu. Z uszu wyleciały mi słuchawki. Obrócił mnie, za mną stał Louis? Trzymał mnie za dwa ramiona patrząc mi się w oczy. Powoli zaczynałam się go bać.
   -Louis? Możesz mnie puścić-wydukałam
Nie puścił mnie, nawet nie rozluźnił  tego uścisku.
   -Powiedz mi co on Ci mówił - powiedział patrząc nadal w moje oczy. Nie mogłam rozszyfrować o co mu dokładnie chodziło i czemu dla niego było to tak ważne.
Przełknęłam ślinę.
    -Mówił coś o Tobie, że jesteś z jakiegoś ośrodka, że o niczym nie wiem.- powiedziałam szeptem, w moich oczach zaczęły się zbierać łzy. Jego  uścisk strasznie bolał. 
Tomlinson natychmiast mnie puścił, i starł kciukiem łze która spływała po moim policzku. 
    -Przepraszam Rose, nie chciałem ja...- nie dokończył mówić
    -Nic się nie stało- powiedziałam pocierając o obolałe miejsca 
    -Czemu Ci tak na tym zależało żeby dowiedzieć się o czym on do mnie mówił?- zapytałam 
    -To moja sprawa, nie powinno Cię to obchodzić Rose.- powiedział patrząc mi w oczy
    -A to co on mi powiedział to prawda? Louis?- znowu zapytałam
    -Rose, nie interesuj się tym. Nie musisz wszystkiego wiedzieć, zresztą tak będzie dla Ciebie najlepiej- oznajmił i poszedł w swoją stronę 

Dobra, jak chcę to nie będę się tym interesować. Skoro tak chce. Ale czemu tak na to zareagował, czemu tak się tym zainteresował. Czy to wszystko to prawda, był w jakims ośrodku? Nawet jakby był nie miało by to w niczym znaczenia. Ehh.
Weszłam do domu, przechodząc przez kuchnię, zobaczyłam Jonathana siedzącego ze spuszczoną głową. Podeszłam do niego bliżej.
   -Jonathan, cos się stało?- zapytałam 
Podniósł na mnie swój wzrok, oczy miał czerwone od płaczu. Co się stało?
   -Rodzice nie żyją- wyszeptał
Co? Jak to nie zyją? 
Wszystkie wspomnienia zaczęły powracać.
    -Co?
    -Rose, nie żyją. Zapili się na śmierć. Ich organizmy nie wytrzymały tego wszystkie.- oznajmił.
Natychmiast przytuliłam się do brata
Z oczu napływały mi łzy, poje policzki byly całe mokre.
    -Czemu płaczę za kimś, kto zniszczył mi życie? Czemu to nie może być łatwe- powiedziałam łkając
    -Rose, w podświadomości ich nienawidzisz za to co Ci zrobili. Ale w głębi serca kochasz ich bo byli Twoimi rodzicami. Dlatego płaczesz, wiem że to ciężkie do zrozumienia. Oni by się już nie zmienili, nie umieli by wyjść z nałogu. - wyszeptał mi do ucha
 Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej nie chciałam tego wszystkiego słuchać.